Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ominęliście jeden.
— Utrzyj sobie nos, głupi, który ominąłem?
— No ten.
Owczarz zaczął macać palcami i choć przekonał się o słuszności uwagi chłopca, gderał:
— Mądry, bo ma oczy. Kiedy ja je miałem, urwisie, to o wiorstę mogłem odróżnić, czy owca leci, czy baran.
— Nie sztuka — rzekł chłopiec — baran ma rogi.
— Osioł jesteś, a mały baranek gdzie ma rogi?
— Na głowie.
— Och, ty capie, tobie one wyrosną.
Podczas gdy Brzost tak się z małym kramarzył, na progu stanął człowiek z dziewczynką, któregośmy widzieli przy tarnowickiej kopalni. Rozejrzał on się po izbie i zatrzymał wzrok na starcu.
— Dziadku — rzekł Wicek — czegoś chcą.
— Kto?
— Nie wiem.
— Co gadasz, ciemięgo?
— Przyszli.
— Kto tam? — zapytał owczarz.
— Klemens Boruta — odpowiedział przybyły.
— Klemens... Boruta — powtórzył Brzost, opuszczając plecionkę koszyka — Klemens, biedny mój chłopaku, żyjesz? Gdzie jesteś, nie widzę cię, nie zobaczę, oślepłem, pójdźże, daj rękę Brzostowi...
— To wy, Brzoście? — rzekł Klemens zdziwiony.