Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powiedział, że cię do sądu weźmie, a mnie postawi, żebym przysiągł.
— Niech skarży. Was zostawił?
— Czort go wie, kazał iść do owiec. Wypędzi, to pójdę z torbą. A co ty?
— Trzeba poszukać roboty.
— Byłeś u Jana?
— Po co? Że stryj, to nie pan i nie kupiec. Chleba nie ma, a roboty nie da. A co, że w chałupie przenocować pozwoli!
— A ty głupi, chałupa jest do połowy twoja i ogród także. Przecież dziedzictwo po nieboszczyku ojcu do ciebie należy. Toć grosz warto.
— Więc połowa chałupy i ogrodu moja? — powtórzył Boruta zdziwiony.
— Jakeśmy żywi oba! Idź tylko i powiedz, kto jesteś. Oni cię sami poznają, siedem lat nie wieki.

— Daj gęby Antośka
Kiedym tak bogaty.
Jak nie chcesz w stodole
To pójdziem do chaty.

zaśpiewał Boruta, skacząc uradowany po polu.
— Tak, tak! — mówił Brzost — to twoja ojcowizna.
— Dziedzic, to po dziedzicku. Dziś się upijemy Szymonie, ale bawarskiem.
— To pewnie! Wyszczułby mnie jutro za dziesiąty kopiec.
— Nie bójcie się, mam łeb twardy.