Strona:Pisma I (Aleksander Świętochowski).djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zbój — krzyczał, dźwigając się, rządca — łapać go, zbój!
Boruta nie obejrzał się nawet i wkrótce znikł za budowlami.
— Ja cię, zbrodniarzu, przebodę — wołał siny z gniewu Klein — ty nie wiatr, nie uciekniesz! Ha! podłe gnaty polskie! I ty może myślisz łbem rozbijać? — wrzasnął do stojącego pokornie Brzosta.
— Dwanaście lat, panie, tu wiernie służę — odrzekł spokojnie owczarz.
— Wy wszystko równo — mówił nieco spokojniej Klein, przeszedłszy nagle do polskiej mowy. Ha, ryj, ja go obciąć będę. Pamiętaj Brzost, że przed sąd przysięgniesz! Ty w Boga wierzysz — co?
— Zawsze.
— No, jeśli ty w Boga wierzysz, to u sądu powiesz, że on zbój był. Idź do owiec, ja tobie przebaczam, bo wina swoja znasz.
Owczarz nisko skłoniwszy się, odszedł w pole. Kiein udał się do dworu — a gdzie był Boruta?
Dworskie zabudowania Nędzy wznosiły się na górze. U jej spodu biegła pokrzywiona w różne strony wieś, której ubogie, przeważnie słomą kryte chaty, zrzadka jedynie przekładane domkami z czerwonej cegły, wskazywały, że głód szerokie prowadził w niej gospodarstwo. Znać to było i z ubogich plonów, które wieśniacy zwozili na małych furkach do stodół. A słońce wrześniowe świeciło tak jasno, jak nad obrazem