Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dłem własne moje dzieło? Peryklesie zaklinam cię długą przyjaźnią naszą, weź młot, wejdź na Partenon, rozbij boginię, zbierz złoto i rzuć oszczercom, niech przeważą i zobaczą, czy w niem jednej grudki braknie. Ateno, czyż ja cię stworzyłem na moją hańbę!
Perykles. Pójdę z tobą, może ci pozwolą odpowiadać z wolnej stopy za poręczeniem lub kaucyą.
Aspazya (podając rękę Fidyaszowi). A zaraz przyjdź do nas.
Fidyasz. Aspazyo, słyszysz, ja — złodziej! (wychodzi z Peryklesem).

SCENA XII.
Aspazya sama, później Sokrates.

Sokrates (zbliżywszy się do zamyślonej Aspazyi). Bądź pozdrowiona, Aspazyo.
Aspazya. Fidyasz aresztowany.
Sokrates (strwożony). Podobno jechał z Alcybiadesem.
Aspazya. Złapano go w naszym domu.
Sokrates. Czyjaż to mocna ręka tak tępi geniusz i cnotę? Od lat wielu nawykliśmy do przekonania, że nic w Atenach nie staje się bez woli Peryklesa, a tu nagle robią obławę na jego przyjaciół.
Aspazya. Wyprzej się nas, Sokratesie, bo możesz wpaść w te same sieci.
Sokrates. Zasłużyłem na taką radę? Oj, Aspazyo, więcej ty może lękasz się ospy, niż ja śmierci. Nie