Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzyma się przed mędrcem, przechodzącym mu drogę? Nie, wywróci go i przejedzie. Trzeba być ostrożnym. Od niebezpieczeństw nie odgradza nas żelazna krata, lecz sitowiowy płotek. Rak zgubiony w kolei uczęszczanego gościńca nie jest mniej pewnym życia, niż najznakomitszy człowiek, zabezpieczony wszystkiemi prawami. Więc i Fidyasz...
Aspazya. Dosyć. Za długo przygotowujesz mnie do wiadomości, która musi być potworną, skoro ją tak powoli odsłaniasz. Wolę ją usłyszeć odrazu. (ubiera się do wyjścia).
Protagoras. Dokąd idziesz? Zaczekaj — powiem ci. (po chwili wahania się). Fidyasza — kiedyś nie lubiłem, dziś pragnę go tylko — ocalić. (wchodzi Perykles).

SCENA IX.
Ciż i Perykles.

Aspazya. Słyszałeś? Fidyasz oskarżony!
Perykles. Czy słyszałem? Zdaje mi się, że nagle wiatr przybiegł, chwycił odgłos tej potwarzy i roznosi go po całej naturze. Patrzałem w słońce, czy nie zamruży swego oka i nie uroni łzy na widok krzywdy wielkiego człowieka. Chyba jej nie dostrzegło. Jakim sposobem w maleńkiej Grecyi może się pomieścić tyle nikczemnych ludzi, a w ich ciasnych piersiach tyle nikczemności!
Aspazya. Peryklesie, ja jeszcze nic nie wiem.
Perykles. Menon, uczeń Fidyasza, namówiony przez