Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Elpinika. Pomodlę się za złych ludzi.
Kalias. Nie zawstydzaj bogów swoją dobrocią. (Elpinika odchodzi do ołtarza w auli). Usiądź tedy i słuchaj. Pięciuset robotników w fabryce broni zbuntowało mi się przeciwko administratorowi.
Protagoras. To już musiał im dokuczyć — chyba wyrywał paznokcie.
Kalias. Nie, podobno trochę ich głodził, no, i — jak zwykle — z kobiet korzystał.
Protagoras. Odpraw go.
Kalias. Nie chciałbym. Od czasu, jak ma to zajęcie, nie pożycza, nie hula...
Protagoras. Cóż ciebie obchodzą jego hulanki i długi?
Kalias. Niech to dalej w świat nie poleci — ale młodym będąc, zadłużyłem się jego matce...
Protagoras. A on jest żywym rewersem — rozumiem.
Kalias. Niewolników uśmierzyłem sam; pracowali wszakże z nimi także wyzwoleni i trochę wolnego śmiecia. Ci zawiesili robotę, połamali kilka warsztatów, uzbroili się w składzie i odeszli, a dziś przysłali mi pełnomocnika z żądaniem podwyżki płacy i usunięcia administratora. Temu posłowi nadwyrężyłem obywatelską szczękę, za co sąd każe go wynagrodzić — i rzecz skończona; ale bezrobocie, jeśli długo potrwa, oprócz zrządzonych szkód, nie pozwoli mi przygotować obstalunku na termin, zastrzeżony w umowie pod karą dwudziestu talentów. Jak temu zapobiedz?