Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Diotima. Ha, ha, ha — to zuch! A nam każe się buntować.
Eurypides. Pójdę.
Fidyasz (do Aspazyi). Przejrzyj ten szkic Partenonu. Na wierzchu stoi bogini opiekunka miasta.
Aspazya. Do mnie podobna?
Fidyasz. Będzie jeszcze podobniejsza. (do Eurypidesa). Gdybyś był rzeźbiarzem, nie gniewałbyś się na kobiety. Powiadam ci, mają one czasem tak cudne kształty, że przy nich najzimniejsza cnota wyparuje. (wchodzą Protagoras i Sokrates).

SCENA VI.
Ciż, Protagoras i Sokrates.

Protagoras. Pokłon dostojnemu areopagowi. Tyle tu rozumu Aten się skupiło, że trudno na ulicy spotkać rozsądnego człowieka. (do Aspazyi wskazując na Sokratesa). Sokrates, młodzieniec, który dotąd rzeźbił marmurowe głowy, a teraz chce rzeźbić ludzkie mózgi.
Aspazya (do Sokratesa). Będziesz wielkim, Protatagoras już nosi przed tobą twoją sławę, on, który mnie...
Protagoras. Aspazyo, za jedną winę jedna kara: nauczyłem małego niewolnika czytać, jak żądałaś — nie powinnaś mi więc przypominać, że kiedyś wprzód cię obraziłem, niż poznałem.
Aspazya (podając mu rękę), Tem bardziej, że dziś za obronę Peryklesa jestem ci wdzięczną. (do Sokratesa).