Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowiekiem, jak rekin za okrętem, ciągle spodziewając się żeru.
Fidyasz. Ugodził on tego rekina śmiertelnie. Gdybyś widziała, jak rozszarpywał przeciwników dowodami, jak ich miażdżył wzgardą, jak chłostał dowcipem, byłabyś z niego jeszcze bardziej dumną, jeżeli bardziej dumną być możesz.
Aspazya. Gdzież jest ten mój tytan?...
Fidyasz. Pozostał; a mnie wysłał, ażebym cię natychmiast uwiadomił...
Aspazya. Co on tam jeszcze będzie robił? Czyżby... Nie!...
Diotima. Kalias przemawiał?
Fidyasz. Tfu! Kalias jest starym mułem. Przyniósł na targ to, czem go zła baba obładowała i sądził, że dobrze sprzeda. Wysypał najrozmaitsze bzdurstwa przeciwko Peryklesowi, wreszcie oświadczył, że na jego miejcu wystawiłby Partenon własnym kosztem. Gdy zaś Perykles rzekł: ustępuję miejsca Kaliasowi — złapany w własną pętlicę bogacz zaczął z niej głowę wyciągać. Nagle, nie wiadomo skąd, pojawiają się obok niego trzy koty...
Diotima. Tylko trzy!...
Fidyasz. Eurypides, spostrzegłszy je, zawołał: Kalias nie może zbudować Partenonu, bo ma przecież te dzieci! Zerwał się uragan śmiechu i zmiótł zawstydzonego Kaliasa, którego Perykles dobił słowami: obywatele, on chciał być poważnym!