Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

może przyszłość zapisze do historyi, a imiona innych kobiet greckich teraźniejszość wpisuje zaledwie do ksiąg meldunkowych!
Aspazya (zamykając mu usta ręką). Pochlebco. Idź już na zgromadzenie ludowe i nie przeszkadzaj nam w naradzie. Przyjaciółki moje zaraz się zbiorą.
Perykles. A przeróbcie tu świat, zanim wrócę.
Aspazya. Nie żartuj; alboż ty go dziś nie będziesz przerabiał?
Perykles. Tak, dziś mi potrzebna moja dobra gwiazda. Chyba ona jeszcze nade mną świeci. Osłabiłem Spartę, odjąłem jej sprzymierzeńców, pomnożyłem naszych, ubezpieczyłem na lat kilka pokój — czyż Ateny za to wszystko miałyby odwrócić się ode mnie wtedy, kiedy zażądam pieniędzy na zbudowanie wielkiej świątyni narodowej, w której wcieli się ich chwała i w której zamieszkają ich bogi?
Aspazya. Ty kłopoczesz się o bogów?
Perykles. Czczę pięknie rzeźbione i takie tylko wprowadzę do Partenonu. Wzniosę go, chociażby mi na drodze do niego kopano przepaście i sypano góry. Dziś grać będę o wielką stawkę mojego życia!
Aspazya. Gdybyś nawet przegrał, jeszcze bym w tej porażce nie widziała klęski.
Perykles. Wróżko droga, prorokuj, że zwyciężę. Nie sięgam po zawieszony wysoko drobiazg. Czy przypuszczasz, że walczę o to, żeby miasto miało ozdobny gmach a jego bogi wytworne pomieszczenie? Bynaj-