Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zapatrzone w nią planety wolniej biegną i na drogach swoich błądzą, że nieraz przybite jej spojrzeniem gwiazdy z miejsca się nie ruszają, że często olśnione jej pięknością słońce z nieba w porę zejść zapomina. To też pociąga ona ku sobie jednego ze znajomych, który dla niej porzuca narzeczoną, drugiego, który zaniedbuje żonę, trzeciego, który za cenę wszelkich wysiłków postanawia ją uwieść. Właściwie dążą do tego wszyscy, ale najśmielszy najprędzej i najjawniej idzie do celu. Nie znudziłem jeszcze pani?
Emilia (coraz słabiej). Mów pan.
Zenon. Odurzona kadzidłami nie dostrzegła po za ich dymem ani własnego, ani cudzego niebezpieczeństwa Nie widziała, że poświęcenia przyjaciół dla jej męża były tylko słabo upozorowanymi środkami podstępnego zbliżenia się do niej; że po każdym jej zalotnym uśmiechu smutna łza z oczu innych kobiet spływa. Uczucia, jakie swą pięknością wzbudzała, tak ją przyzwyczaiły do hołdów, że je uważała za naturalną, za obowiązkową dla wszystkich a konieczną dla siebie daninę. Gdyby najuboższy żebrak był jej przyniósł najwspanialszą perłę, nie pomyślałaby nawet, skąd ją wziął. Kochała męża i dziecko, ale wzajemna miłość tych dwu istot nie wystarczała jej nienasyconemu pragnieniu uwielbień. Była za piękną na to, ażeby potrzeby swego serca w przywiązaniu żony i matki zadowolić mogła (patrzy na zegarek).
Emilia (j. w.) Nie spiesz się pan.