Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/085

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obojętności, ile razy potrzebuję ułagodzić na chwilę ojca, który między mną a panią uparcie staje.
Teresa (j. w.). I przeszkadza panu dokładnie mi się przyjrzeć. Rozumiem teraz, dlaczego pan przez tyle lat naszej znajomości nie zdołałeś przekonać się, że ja nie jestem bezmyślnym rulonem złota, który wcale nie bada wyciągniętej po niego ręki, ale mam swoją przenikliwość i swoją rozwagę. Że ojciec pański mnie odpycha, wiem; że jednak pan niezależnie od tego panią Bosławską pociągnąć się starasz, że ją po swojemu kochasz...
Ryszard. Nie umiem tego inaczej zaprzeczyć, jak prosząc panią stanowczo o rękę.
Teresa. Prośba pańska wcale mojemu domysłowi nie przeczy i owszem zupełnie się z nim godzi. Byłam tak dalece na nią przygotowana, że aby oszczędzić panu kłopotu spłacania moim posagiem długów po ślubie, wykupiłam od brata i żydów wszystkie pańskie weksle.
Ryszard (zmieszany). Pani!... Na co?... Skąd pewność?...
Teresa. Z konieczności położenia. Ponieważ na jeden gulden majątku wypada panu sto guldenów potrzeb, więc musisz się pan ożenić bogato; ponieważ zaś w kole pańskich stosunków ja jestem najwyższą posagową cyfrą, więc musisz się pan ożenić ze mną.
Ryszard. Jedna drobna omyłka unieważnia cały ten rachunek: pani jesteś rzeczywiście najbogatszą w kole moich stosunków obecnych, gdybym jednakże chciał