Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lekcyi i dlatego nawet... może... w naszej rozmowie nie uwzględniłem troszkę jego obecności.
Emilia. Nie rozumiem pana. Alboż przy nim mówilibyśmy inaczej? (wchodzi Henryk).
Ryszard (powstając). Być może. Zapewnie niewolno panu Zygmuntowi przeszkadzać?
Emilia. Zastrzegł to sobie.
Ryszard. Więc niech pani raczy mężowi powtórzyć moją prośbę i wraz z nim lub bez niego obejrzeć swój przyszły ogródek. (podawszy rękę Emilii, kłania się Henrykowi i wychodzi).
Emilia. Jutro, bo dziś przecie będziemy u państwa Dąbków.

SCENA III.
Emilia i Henryk.

Henryk (z naciskiem). Z nim lub bez niego... Ach, nie przywitałem pani jeszcze... Czy ja go spłoszyłem?
Emilia. Kogo?
Henryk. Tego motyla, który spostrzegłszy mnie, stąd odleciał.
Emilia. Za wiele przypisujesz pan sobie grozy a jemu lękliwości.
Henryk. O, ja wiem, że on jest odważnym, skoro chce panią w swym ogrodzie zaaklimatyzować.
Emilia. Czy pan mnie chcesz nim, czy sobą nastraszyć?
Henryk. Nikim, pani. Ja tylko jestem tak rozdra-