Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gracyan — to wszystko jedno, a lepiej, że zrobi ten, kto łatwiej może.
Ryszard (do Gracyana). Odwołuję więc pretensye ojca i dla uratowania honoru mej pomyłki sam staję do współzawodnictwa z panem. Tymczasem idę przeprosić pańską siostrę, żem ją dla naszej sprzeczki opuścił (oddala się).
Janusz (zakłopotany). Albo ja wiem, może coś podobnego mówiłem...
Zenon. Gdyby tego było potrzeba, służyłbym panu hrabiemu za świadka.
Janusz. Jakto, że miałem taki zamiar?
Zenon. Sam od pana hrabiego słyszałem.
Janusz. Patrz pan dobrodziej, przysiągłbym, że mi się nawet nie śniło. Bądź co bądź, dziś tej myśli się zrzekam, chociaż wiem, że Ryszardowi przykro będzie... (spostrzega Ryszarda wchodzącego z Teresą). Jak panowie sądzą, ileby ta zabawka kosztowała?
Gracyan. Tysiące rubli.
Janusz (spoglądając co chwilę na Ryszarda z Teresą, przechadzających się w głębi). Fuj! za droga. Ale jeśli koniecznie potrzeba...
Gracyan. Cóż znowu? Przecież ja pana hrabiego wyręczam.
Janusz. Wolałbym Ryszarda nie martwić.
Gracyan. Pocieszy się łatwo czem innem.
Janusz (niecierpliwie). Właśnie nie chcę, ażeby się czem innem pocieszał.