Strona:Pisma IV (Aleksander Świętochowski).djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

interesownej usługi dla profesora, chciałem go odciągnąć od podstępnego zamiaru niby takimże dawniejszym zamiarem ojca.
Zenon. Którego pan pewnie nie uprzedziłeś?
Ryszard. Nie miałem czasu.
Zenon. Wpędziłeś się, hrabio, w przykrą pułapkę.
Ryszard. Liczę jeszcze, że mnie ojciec z niej domysłem wyratuje.
Zenon. I sam w gorszą wpadnie.
Ryszard. Jakto w gorszą? Bez wątpienia byłaby to dla niego ofiara ciężka, ale tam, gdzie idzie o dobro nauki, której jest mecenasem, i dobro człowieka, którego za syna swego uważa, nie powinien się przed takiem poświęceniem cofnąć. Zresztą wyznam panu, że czuję jakieś idealne przywiązanie do pani Emilii i nie chciałbym, ażeby ją pod uczciwymi pozorami bałamucił jakiś bezczelny dukat.
Zenon. A więc nauka, życzliwość dla profesora i idealne przywiązanie do jego żony — to panu każe usunąć Gracyana i założyć ogród botaniczny?
Ryszard. Dla czego dostrzegam w słowach pańskich pewne niedowierzanie?
Zenon. O, nie. Chciałem się tylko upewnić, czyś pan rzeczywiście trzy tak wzniosłe pobudki razem uczuł i pogodził.
Ryszard (podając mu rękę). Jeśli pan będziesz mógł być wyrozumiałym, ja będę, zwłaszcza co do jednej