Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/070

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ale to, że uzyskałaby przypływ do olbrzymiego potoku swej mowy. Na litość, bądźmy ostrożni!
— O, bądźmy ostrożni w przyjmowaniu nowych członków — powtórzył wysoki, niegdyś piękny, a obecnie strawiony jakiemś długotrwałem cierpieniem mężczyzna. Mniejsza o nasze niebezpieczeństwo osobiste, ale nie powinniśmy niszczyć szczęścia innych ludzi, jakkolwiek ono powstało. Z mojej spowiedzi wiadomo wam, że córka moja została jako panna matką z nikczemnikiem, który ją porzucił i że ukrywszy ten wypadek, wydałem ją za syna najserdeczniejszego przyjaciela. Otóż małżeństwo to jest pod każdym względem szczęśliwe: on ją kocha i wierzy w jej niepokalanie, ona go ubóstwia, mają dwoje prześlicznych dzieci, którym swe serca poświęcili... Pojmujecie łatwo, coby się stało z tą rodziną po odsłonięciu przeszłości mojej córki.
— Tak, tak — wtrącił barczysty brunet — to równałoby się niemal rozprawie z bogatą żydówką.
— Lub z gadatliwą żoną — dodał jego sąsiad.
— Wolałbym jednak wszystkie te katastrofy — rzekł ze spokojnym naciskiem chudy, zwiędły i starannie wygolony człowieczek — niż stanąć pod publicznym pręgierzem po odkryciu, że się używa skradzionego majątku. Chociaż oszustwo popełnił mój ojciec, ale jego hańbą napiętnowanoby czoło syna, który wie o tem, czemu zawdzięcza swoje bogactwo.
Podczas tej wymiany obaw twarze obecnych wy-