Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

suje sobie tego »wypadku« ku zabawie swoich czytelników. Położyłem kuferek i usiadłem na nim. Nikt nie stanął przede mną zdumiony lub rozśmieszony. W hotelu obejrzano mnie starannie, ale dano pokój.
— Śliczne miasto! — pomyślałem. Nazajutrz zagadnąłem kogoś z przechodniów po czesku. Odburknął i poszedł dalej. Zagadnąłem drugiego po niemiecku — kolnął mnie wzgardliwem spojrzeniem i także poszedł.
Ha, i tu nie raj, i tu wola człowieka podskubana!
Trzeba jechać dalej!
Na jednej stacyi szlązkiej musiałem kilka godzin czekać następnego pociągu. Było święto — przed dworcem stała gromadka chłopców. Zbliżyłem się do nich, a słysząc ich utyskiwania na gwałty w szkole i kościele, zacząłem radzić im środki obrony. W chwili największego zapału uczułem na ramieniu czyjąś rękę. Odwróciłem się i ujrzałem barczystego męża w mundurowej czapce.
— Pan zkąd? — zapytał.
— Z Warszawy.
— Paszport pan posiada?
Pokazałem.
— Pan tu przybył podburzać obcych poddanych przeciwko rządowi? Paragraf 42 ustawy...
Jak tę ustawę nazwał i co mi zacytował, powtórzyć nie umiem, dość, że ledwie zdołałem wyśliznąć się