kłem z Berlina, bo musiało wyjść na jaw, że jestem Jakób Czarski, kontroler kuponów itd.
W Hadze siedziałem tak bezimienny, jak każdy z serów, leżących tam na olbrzymich kupach. Byłoby mi tam lepiej, niż krabowi na dnie morza, gdyby...
Czyż ciągle mam cierpieć przy tem wspomnieniu? Czy nawet wtedy, gdyby niedogaszona przez śmierć iskierka życia roztlila się przypadkiem w moich popiołach i gdybym po stu latach leżenia w grobie odzyskał na chwilę świadomość a z nią pamięć, czy i wtedy to wspomnienie byłoby dla mnie boleścią? Dziwnie mściwa jest miłość. Ona swej krzywdy nigdy nie zapomina i nie przebacza. Nie pozwala czasowi zagoić swojej rany, otwiera ją i pogłębia coraz bardziej, zjawia się widmem podczas każdego wesela i mówi ze strasznym wyrzutem: ty się śmiejesz? Jeżeli kochałem a los przygniótł i rozmiażdżył brutalną stopą moje serce — powinienem jeszcze za to
cierpieć? Odejdź ztąd, nielitościwa maro, ja w tem pustkowiu chcę być sam z sobą, zupełnie sam! Znęcasz się nade mną, jak gdybyś była upiorem zamordowanej przeze mnie ofiary, a przecież ja pragnąłem tylko obdarzyć ją wszystkiem dobrem, na jakie miłość moja zdobyć się mogła. Ach, czemu to uczucia nie przesuwają się przez naszą duszę, jak te białe obłoczki po niebie! Płyną i znikają, nie pozestawiajac za sobą żadnych śladów — wspomnień.
Na pozór wydaje się to najpospolitszą i powszechnie
Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/043
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.