Strona:Pisma II (Aleksander Świętochowski).djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

osobno rozpuszczonego w niej cukru lub woni, lecz rozkoszuje się nią całą. Również i z natury pani nie wyróżniam żadnego, nawet najeteryczniejszego pierwiastku, lecz podziwiam wszystkie razem — zmysłami.
— Ach, ciągle tylko zmysłami...
— Po co mam się tego zapierać? Przecież nie wyprosiłem sobie u natury odrębnych popędów; mam takie, jakie mi dała, jakie dała wogóle mężczyznom. Wzorem wielu mógłbym powiedzieć, że pani przejmujesz mnie szacunkiem dla twego rozumu, taktu, dowcipu i tak dalej, ale to byłoby kłamstwem. Czy pani pamiętasz, kiedy odkryto Amerykę, czy wspierasz biednych i znasz Miltona, nie wiem, ale wiem, że twoje oczy patrzą, nos rozdyma się niepokojem, usta wabią, cała postać wyraża wdzięk, a obiecuje rozkosz. Trzeba nie posiadać wrażliwych nerwów, ażeby...
— Dlaczegoż mnie pan nie kochasz, bodaj po swojemu?
— Kocham — po swojemu.
— I nie żądasz pan ode mnie żadnej ofiary?
— Żadnej, bo każdą spełniłabyś pani nieświadomie i opłakała boleśnie.
— Nie chcę o tem więcej słyszeć, że mnie pan uważasz za dziecko.
— No, a jakżebyś pani poradziła sobie z obowiązkiem żony?
— Obowiązki żony? Kiedy ja... męża mego nie kocham.