Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niech podrzuci ludziom to, co jej odbierają.
— Milcz! Niech je wychowa w poznaniu krzywdy, niech nauczy zemsty, która waży czyny na szalach sprawiedliwości, a karzący miecz powierza przebaczeniu.
— Ha, ha, ha! Wspaniałomyślny baran, który oszczędza owczarzowi trudu strzyżenia wełny i przeciska się przez kolczaste krzaki, ażeby ją z niego obdarły.
— Nie śmiej się, jak hyena. Oto przed nami stos złowrogi, na którym jutro spłonie mędrzec potępiony za prawdę, bo jej promieniami głupców oślepił. Stanę przy uwięzionym męczenniku, będę go zachęcała, ażeby się przed katami nie ukorzył i żalem nie plamił czystych krzyształów wiedzy, które z głębin tajemnicy wykopał i które potomność ułoży dla niego w świetlany pomnik.
— To pociecha! Lepszy perz w łóżku, niż puch w trumnie.
— Nikt z nas nie jest odkrojonym od wszechducha w przyrodzie jego kawałkiem, lecz każdy, jako dziecko w łonie matki, żyje nim całym. Nie opóźniaj swych kroków, choć mnie czasem nie rozumiesz. Mamy przed sobą wielki krąg niedoli, który obejść trzeba. Widzisz tę gromadę namiotów, niby muszli wyrzuconych na brzeg przez morze: śpią w nich znużeni tułacze, których zły duch wypędził z siedzib za to, że ich nie mógł utłuc w wielkim moździerzu i z zagniecionej masy narodowej ulepić tworów według swej woli. Niosą z sobą tylko sakwy pielgrzymie, liry śpie-