Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

powtarzać jej w odgłosach, ażeby niemi nie popsuć boskiej harmonii.
Był inny, przed którym kochanka uciekając snuła za sobą z jego serca, niby z kłębka, tęczową nić przedziwnej poezyi, a on z tej przędzy układał wspaniałe obrazy, przez nikogo nie zaćmione, przez wszystkich uwielbiane, a przez wdzięcznych jego rodaków ozdobione niewiędnącym wawrzynem.
Było jeszcze wielu, bardzo wielu innych, których tylko muza historyi policzyć umie.

∗                         ∗

Wszyscy oni śród hołdów, jakie im składano, śród chwały, jaka ich otaczała, nie zapominali o cierpieniach serc swoich i skarżyli się bogu, który był ich ojcem. Wzruszony temi żalami Apollo, zjechawszy wieczorem z modrego nieba, na którem pozostały tylko gwiazdy, niby szczątki żaru odpadłe w przelocie z gorejącej głowni, i owinąwszy tarczę słońca oponą nocy, zwołał do pałacu ze złocistej zorzy duchy swych wsławionych geniuszem a zbolałych miłosną tęsknotą synów. Przebywały one w nowych, żywych wcieleniach na ziemi, ale stawiły się jako cienie z wieńcami na głowach.
— Witm was — rzekł — natchnione boskością dzieci moje. Wysłuchałem głosu ran waszych i postanowiłem je zamknąć.
Jedna ściana pałacu rozwarła się, a w oddali, na