Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pięknego boga; ona zaś wylękła jego nagłem zjawieniem się, wskoczyła szybkim rzutem w kaskadę i okryła się prawie po ramiona spadającym płaszczem wody. Niepokój wyglądał przez rozszerzone źrenice jej oczu, koral ust przybladł, a drżące ręce usiłowały pochwycić białe puchy spienionych fal i naciągnąć je wyżej na obnażone ciało.
— Kto jesteś? — spytał Apollo, postąpiwszy na krawędź potoku.
— Dafne — odrzekła słabym, ale dźwięcznym tonem.
— Czemu nie widziałem cię dotąd?
— Zeus stworzył mnie niedawno i kazał pomalować owady świeżemi barwami.
— Dlaczego kryjesz swą piękność? Czy ją oszpeca jaka skaza?
— Nie!
— Więc porzuć tę wodną szatę.
— Kiedy mnie wstyd w nią oblókł.
— Ja ją zdejmę.
To rzekłszy, krzyknął w las; echo pochwyciło jego głos i poniosło daleko, a wkrótce zatamowany u źródła strumień uciął swą srebrną taśmę, ostatnie fale kaskady opadły i odsłoniły nymfę zupełnie. Odurzony czarem jej wdzięków Apollo rzucił się ku niej. Ona, uprzedziwszy jego ruch, wbiegła w gęstwinę. Niby jaskółka w zwinnych zwrotach, przemykała się między drzewami, a on, jak orzeł, dościgał ją coraz bliżej. Nareszcie ujął. Ale w chwili, kiedy ją dotknął, ona