Strona:Pisma III (Aleksander Świętochowski).djvu/095

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zbliżał się do spodnich cieńszych, ręce jego pracowały coraz delikatniej i ostrożniej.
Ponieważ roboty w kopalni zawieszono i pod groźbą gniewu bogów zakazano komukolwiek chodzić do góry, przy której spełniała się dla nich ofiara, więc nikt mu nie przeszkadzał i zdroju natchnień nie mącił.
Skoro noc owionęła ziemię mrokiem, omdlały Alkamenes złożył głowę na rzeźbionym marmurze i zasnął. Wtedy objawiła mu się znowu owa cudowna postać, ale już sama. Stanęła tuż przy nim i dźwiękiem rzewnej pieśni przemówiła:
— Jestem Psyche, dusza dusz. Umiłował mnie Eros, ale rozkochaną opuścił, gdy spojrzałam w jego twarz, którą w miłości naszej niewidzialną mieć pragnął. Tęsknię do niego w nadziei, że wróci.
Rozwiała się w powietrzu.
Jednocześnie sen odjął swe dłonie z powiek Alkamenesa, który obudził się, przez chwilę pogonił myślą urocze widmo i otrzeźwiony z zapałem przystąpił do pracy.
Trwała ona dni wiele, a każdy coraz szczegółowiej ukazywał kształty boskiej niewiasty, spowitej w płatki marmurowe. Nareszcie pozostała już tylko cieniutka powłoczka, niby przejrzysta mgła, pod którą Alkamenes widział już wyraźnie całą postać i czuł ruchy jej życia. Lekkiemi, jak pierwsze pocałunki miłości, muśnięciami dłuta zgarnął on ten obłoczek, a skoro zsunął ostatni jego rąbek, stanęła przed artystą olśnie-