cie ściśle naukowe, ze spokojem prowadzone, nie przyszła u nas jeszcze pora, nie zdobyliśmy bowiem tego stopnia ukształcenia, na którem, zamiast argumentów ad hominem, posługiwanoby się dowodami przedmiotowymi zdobytymi długowiekową pracą nauki”. Dodawszy do tego, co autor mówi w innem miejscu, że polemika była bezowocną i że wielu zmarnowało w niej siły i talenta, pozostaje chyba... szaty rozedrzeć nad książką. A jednak rozpatrywaliśmy rzecz bez uprzedzenia, raczej z uznaniem dla poprzednich prac i całkowitej działalności autora. Gdyby ta epopeja nie stanowiła podstawowej części książki, tego co stanowi poniekąd jej filozofię, zrozumielibyśmy jeszcze, że Chmielowski nie pominął i tego objawu, kreśląc ruch umysłowy ostatniego szesnastolecia, tak jak on objawił się w dziennikarstwie. Radzibyśmy w siebie i w czytelników wmówić, że tak jest, — ale niepodobna! Oto książka leży przed nami, a w niej cała poglądowa część, zatytułowana: „Przekonania i dążności”, nie mówi o niczem więcej, jak tylko o owej walce. Jest to oś, na której obraca się całe koło, jest to latarnia, która oświeca dalszą wędrówkę autora po ruchliwych falach twórczości lat ostatnich, jest to kanon, którego autor trzyma się w całej pracy i wedle którego wydaje wyroki. Zaiste, na ulotny artykuł, drukowany w jakiem z ulotnych pism, taki punkt
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 81.djvu/028
Wygląd