Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Z Paryża.

W chwili największej gorączki wystawowej, kiedy cała Francya żyła tylko wystawą, a opinia podnosiła ją do wysokości pierwszorzędnego wypadku politycznego, niejeden z cudzoziemców zadawał sobie pytanie: jak też będzie wyglądał Paryż, skoro to międzynarodowe święto minie, a zaczną się powszednie dni pracy. Zdawało się, że będzie wyglądał, jak jaka sala balowa po całorocznej uczcie, gdy promienie świtu, wdzierające się przez szyby, poczną wydobywać z półcieniów i półgasnących blasków lamp bladawe zarysy stołów w nieładzie, niedojedzonych resztek jedzenia, niedopitych kieliszków wina i potarganych wieńców, powiędłych kwiatów. Zdawało się, że tenże sam biały ranek powszedniego dnia odkryje pod bielidłem i różem twarze blade, senne, a na nich przesyt i zmęczenie; słowem, że po tłustym wtorku nastąpi środa popielcowa, a z nią smutne: „pamiętaj” i smutne rozmyślania nad tem, że wszystko mija i wszystko marność…
Oczekiwania zawiodły. Wystawa była uro-