Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cinał deszcz rzęsisty. O pierwszej deszcz przeszedł w ulewę i burzę. Potoki wody, spływające ze szklanych domów, zmieniły ulice w prawdziwe strumienie. Grzmot wstrząsał szklanemi szybami gmachu, które dźwięczały, jakgdyby z przerażenia. Tłumy ludzi kryły się po galeryach, pawilonach, kioskach. Niektórzy poczynali wątpić, czy marszałek wraz z książętami zagranicznymi nadejdzie. Ale po chwili zaświeciło znów słońce, a z niem razem powrócił i dobry humor. Tłumy wylegały na place przed głównym gmachem i przed Trocadero. Damy w przepysznych strojach, pędzone ciekawością, śmiało brnęły po przemoczonym żwirze, podnosząc w górę atłasy, aksamity, koronki, a nawet i batysty, może nawet nieco wyżej, niż tego wymagała wilgoć i woda.
O kwadrans na drugą przybył trzydziesty z rzędu pociąg kolei żelaznej; przyjechali w nim senatorowie i deputowani. Jedna część z nich udała się natychmiast do Trocadero, druga miała oczekiwać książąt i marszałka, z drugiej strony mostu Jena, na wielkim wirydarzu, na polu Marsowem, przed głównym gmachem. Obok nich ustawiły się niezliczone deputacye: sądownicze, administracyjne, naukowe, duchowne, dyrektorowie banków, poselstwa i t. d. Tłum ten, ubrany w mundury galowe, błyszczał złotem, srebrem, mienił się wszystkimi kolorami na świecie. Zacząwszy od trój-