Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mieniami rannego słońca. Rozmarzony więcej niż zwykle, zwróciłem się do mego towarzysza i, ukazując mu krajobraz, rzekłem:
— Patrz pan, co tu za cuda, i czem jest natura sama w sobie!
Woothrup patrzał przez chwilę na okolicę. Oczy jego błąkały się po górach, lasach i strumieniach, potem odetchnął głęboko i rzekł:
— O yes! Ci, co tu z czasem osiądą, zrobią dobry „business”.
I nie było żadnego sposobu porozumienia się między nim a mną. My, dzieci Europy, pojmujemy naturę nerwami, uczuciem, wrażeniami estetycznemi, jakie w nas budzi, marzeniem, jakiem nas kołysze; patrzymy na nią przez zachwyt i upojenie, zapominamy powszedniość, nastrajamy się na jakiś wyższy ton, i radzibyśmy śpiewać pieśń o zapomnieniu życia. Dusze nasze są jak harfy, natura potrąca ich struny wrażliwe, więc grają. Czasem te pieśni bywają bardzo ładne. Do twarzy z niemi młodym pannom, emancypantkom i poetom. W Amerykaninie, jeśli chce być sobą, jeśli nie był w Europie i nie małpuje uniesień, które o uszy jego obiły się w Szwajcaryi, — natura porusza myśl, nie uczucie. On patrzy na nią, jakby rzec: oczyma pługa i siekiery. Kraj dziki przedstawia mu się przedewszystkiem, jako odpowiedni lub nieodpowiedni do zajęcia, osadzenia, ucywizowania. I nie jest to poza, jaką przybierają nie-