Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

raz w życiu, jadłem garb bawoli, pieczony w popiele. Utrzymywałem dla własnego honoru, żem nigdy nie jadł smakowitszej pieczeni, sądzę jednak, że sposób, w jaki ją przyrządzają, pozostawia wiele do życzenia.
Stary strzelec i przewodnicy utrzymywali, że, póki nie wyjedziemy z kanionu, a przynajmniej, póki nie dotrzemy do skrętu Północnych Wideł na wschód, wypadkiem tylko możemy spotkać stado bawołów — częściej zaś „odłączone”. Jakoż przyszłość pokazała, że się nie mylili; pierwsze bowiem znaczniejsze stado spotkaliśmy dopiero tuż przy wyjściu z kanionu. Tymczasem jednak posuwaliśmy się naprzód, wolniej wprawdzie, niż poprzednio, droga bowiem, skutkiem zwężania się odległości między górami, stawała się coraz trudniejszą, ale wytrwale. Główną trudność stanowiły zarośla, które rozszerzały się coraz bardziej po obu stronach rzeki. Ze strony Indyan mieliśmy teraz zupełną spokojność. Ani jeden nie pokazywał się po ostatniem pojawieniu. Zato w kilka dni później zaszedł wypadek, który mógł skończyć się tragicznie. Zdarzyło się, że Woothrup, oddaliwszy się z góry z Bennetem i z jednym z przewodników, zostali napadnięci przez niedźwiedzicę, idącą z dwoma małemi. Woothrup, który szedł naprzód o jakie dwieście yardów (konie zostawili u wejścia do bocznego kanionu), strzelił do niej naprzód i postrzelił ją, ale lek-