Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzgórze. Nie tylko wiedziałem, że równa droga była tak mnie, jak i jemu być zabitym, ale byłem przekonany, że nie będzie nawet strzelał do mnie. Według wszelkiego prawdopodobieństwa, wojownik ten musiał należeć do pokolenia Utów, które było uprzedzone przez Mac Lella o naszem przybyciu; powtóre, we własnym interesie nie porwałby się na mnie, wiedząc i widząc, że mam dwóch towarzyszów, a nakoniec Indyanin w czasie pokoju rzadko godzi na życie białego, którego śmierć nie może pozostać w ukryciu.
Początkowo kłusując, następnie jadąc, co koń wyskoczy, przez zapadłe dosyć wgłębienie, oddzielające nas od wzgórza, wkrótce znaleźliśmy się na jego szczycie. Jakież było moje zdziwienie, gdym, obejrzawszy się dokoła, nie ujrzał żywej duszy. Napróżno oglądałem się, napróżno przepatrywałem krzaki i zarośla: nigdzie żadnego żywego stworzenia. Pomyślałem, że metysowie zwiedli mnie; zwróciwszy się więc do Bulla, powiedziałem mu ostro, że, jeśli miał zamiar żartować sobie ze mnie, może źle wyjść na tem. Ale Bull przysięgał się na wszystko, że widział Indyanina, Smith zaś potwierdzał jego słowa. Wkrótce też wynaleźli ślady i pokazali mi je dotykalnie, następnie zaś, obejrzawszy grunt, odgadliśmy łatwo, co się stało. Druga strona wzgórza była pęknięta na dwoje. Pęknięcie owo stanowiło głęboką wyrwę, idącą