Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sobie lejce koło dłoni i ściągnąłem krócej konia, aby kiwaniem głowy szarpał mię za ręce i obudził; sen mocniejszy był od wszystkiego, wkrótce też usnąłem, nie gorzej jak Konrad Wallenrod po swej uczcie, na której uraczył się w tak dziko-bajroniczny sposób, że aż stół przewrócił i zasnął.
Obudził mię dopiero Woothrup, który, jako bosmen obozowy, objeżdżał straże. — Morning, sir — rzekł mi — szczęśliwy obóz, który śpi pod taką strażą. Mógłbym pana oskalpować i oddać mu jego skalp dopiero jutro, ale, przy tej sposobności, powiem panu jedną anegdotkę…
— Panie — przerwałem zawstydzony — z równą rozkoszą wysłucham jej jutro, co tam robią Ward i Le Clerc? — Właśnie jadę ich pobudzić — odpowiada Woothrup. Jakoż nie omyliłem się, bo spali obaj, jak zarżnięci, z czego byłem bardzo szczęśliwy, bo nie mogli wyśmiewać się ze mnie nazajutrz. W pół godziny też potem zluzowano nas innymi; my zaś, wynagradzając sobie tak długie i sumienne czuwanie, udaliśmy się prosto pod skóry bawole do naszego wozu.
Drugi i trzeci dzień gorsze były jeszcze od pierwszego. Strzelaliśmy tylko do piesków ziemnych, więcej dla wprawy, niż pożytku. Jedynym wypadkiem była sprzeczka Warda z Thompsonem, zagodzona z wielkim taktem przez Woothrupa, jedyną zaś pociechą to, że