Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 80.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ślinność rozwija się z cudowną siłą; wszędzie widać życie i ożywienie, widać ludzi; widać chaty drwali, stosy zrąbanego drzewa, tartaki, bydło, chodzące po zielonych łąkach — tu niema żywej duszy; ani człowieka, ani drzewa; kamień, chmury, deszcz, śnieg, wicher — oto wszystko. Kamień zapada się w otchłań, kamień rozdziera chmury w górze, miesza się ze mgłą i tumanem, kamień wisi, ciąży, ugniata, przebiera miarę wielkości, staje się potwornym, staje się czemś gniewnem, złem i rozszalałem nie przestając być czemś milczącem i umarłem. Kto nawalił tak bezmyślnie, a tak strasznie tych skał, jedne na drugie, że wzrok nie może sięgnąć ich szczytu? Kto kazał im tak wisieć? Dlaczego spotrzebowano tyle siły na stworzenie tego kamiennego kraju, nie — tej pustki, tej śmierci, tych kamiennych żeber, szkieletów, murów, wież, kościołów? Po co to wszystko? Dlaczego? Umysł ludzki tak jest zorganizowany, że zawsze pyta: dlaczego? zawsze chce wiedzieć przyczynę, zawsze szuka celu. A ta kamienna kraina olbrzymiej bezmyślności nie zaspakaja tych pytań, nie odpowiada nic, milczy — śpi. Stąd powstaje pewien rozbrat miedzy nią a ludzkim umysłem i zmysłami. Rozbrat ten to coś, równie ugniatającego człowieka, jak kamień. To nowa przepaść, w którą się zapuszcza oczy, a nie widzi się jej dna. Ot! rozum poprostu mówi, że tą siłą, która wzniosła owe góry,