Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   273   —

głosu, wydobytego z takich głębin duszy. Czy uwierzycie, że ta najzimniejsza ze wszystkich na świecie publiczność odpowiedziała jednym rykiem płaczu. Nastąpila scena konania. Cisza była taka, że słyszałbyś przelatującą muchę. Od czasu do czasu przerywały ją tłumione łkania kobiet. Doprawdy, zdawało mi się, że jakieś ogólne nieszczęście spadło na całe miasto. Nic bardziej grobowego, jak był teatr w tej chwili. Kobiety łkały, mężczyźni gryźli chustki. Przysiągłbyś, że ta biała, biedna dziewczyna, konająca tam na scenie, to ich jakaś najdroższa i najukochańsza istota, bliższa od wszystkich innych na ziemi. Ta cisza, te przytłumione łkania, blaski lamp, migocące po załzawionych oczach, wszystko to przejmowało równie uroczystem, jak ponurem wrażeniem. Co się stało po zapadnięciu kurtyny, nie podejmuję się wam opisywać. Amerykanie, jak wszystkie ludy mało nerwowe, niełatwo się unoszą, ale gdy się uniosą, uniesieniom niema granic ni miary. Zdawało się, że publiczność chce sobie wynagrodzić za łzy i milczenie. Ogarnęło wszystkich prawdziwe szaleństwo. Sądziłem, że słyszę stada jaguarów, wilków i bawołów, dających razem piekielny koncert. Niesłychanym wypadkiem w Ameryce, nikt po skończeniu nie opuścił swojego miejsca. Wywołano przeciw zwyczajowi jedenaście razy artystkę. Gdy się ukazywała, mężczyźni wstawali i odkrywali głowy.