Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/271

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

kazała się nasza artystka. Oklaski, jakimi przywitali ją rodacy, brzmiały długo i rozgłośnie, ale Amerykanie zachowali się obojętnie, więc oklaski przebrzmiały, i zrobiła się cisza.
Słyszałem bicie serca siedzących obok mnie rodaków artystki.
Z zeszytem roli Roxany w ręku, poważna, może wzruszona, ale spokojna, zbliżyła się na przód sceny. Światła kinkietów rzucały na nią blaski. Idealna postać; rysy tak czyste, jakby wyszła z pod dłóta Fidyasza, szlachetność rozlana w całej postawie i ów niewypowiedziany czar niewieści, znany wam dobrze, widocznie uczyniły niezmierne na nieprzywykłej do takich postaci publice. Cisza stała się tak głęboka, że nie przerywał jej najmniejszy szmer. Nakoniec posąg przemówił. Wy znacie czary tego głosu głębokiego, serdecznego, w którym drgają łzy i srebro… wy znacie jego słodycz i jego potęgę, ale na scenie amerykańskiej, jakkolwiek nawiedzają ją najpierwsi artyści, było to zjawisko nowe, nieoczekiwane i niezwykłe; to też w miarę, jak artystka mówiła, głowy pochylały się naprzód, jakby w mimowolnym hołdzie, twarze traciły codzienny swój businesowy ostry wyraz, a zimna ciekawość zmieniała się w pełne sympatycznego uczucia zajęcie.
Zauważyli już niejednokrotnie krytycy, i warszawscy i obcy, że jedną z wybitniejszych potęg naszej wielkiej artystki jest niewypowie-