Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   187   —

wie zdumieni zatrzymali oddech w piersi. Zdziwienie malowało się na twarzach wszystkich obecnych. Wśród tej ciszy dźwięczał srebrnymi tonami potężny a pełen słodkich dźwięków głos artystki. Skargi i boleść faustowej Margarity chwytała za serce słuchaczów i pętała usta milczeniem. Dopiero kiedy przebrzmiały ostatnie słowa, kiedy głos: „zbawiona!“ rozległ się nad nią, wówczas zdumienie widzów i cisza zmieniły się nagle w jedną burzę wywoływań i oklasków. Artystka przeszła wszelkie oczekiwania, dowiodła potężnych zdolności, zjednała sobie i zachwyciła wszystkich. Co to byłby za nabytek dla nas, jakie odświeżenie młodemi a potężnemi siłami naszego personelu! tak myślał każdy i każdy się spodziewał, że usłyszy jeszcze artystkę, każdy się spodziewał, że zarówno jak i widzów, artystka zjednała sobie dyrekcyę, że zostanie zatrzymana i przyjęta.
Próżne a naiwne nadzieje.
Artystkę słyszeli tylko widzowie.
Jednocześnie bowiem „pod Rakiem“ w ogródku na Pradze, w gronie cór Olimpu odbywała się wesoła a gwarna kolacyjka, na której strzelały korki z butelek, pienił się szampan, a piękne Hebe nalewały kieliszki bogów i półbogów naszego ciasnego kąta. Potrzeba było wybrać, albo iść na przedstawienie, albo na kolacyjkę. Przedstawienie „przedstawiało się“ uczestnikom uczty, jako obowiązek, kolacyjka — ja-