Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 79.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   116   —

Ludwik XIV. Życie tu płynie wśród przepychu i zabaw, jakby wśród bogów na Olimpie. Wielkie rewie wojskowe, polowania, mitologiczne uroczystości, w których role półnagich bogiń grają żony i córki baronów, przedstawienia teatralne i zabawy muzyczne następują jedna po drugiej; miesiąc płynie po miesiącu i dzień po dniu bez troski i chmury, a choć huk dział starego Fryca towarzyszy bezustannie tym uroczystościom, to zdaje się, że i wojnę dał Pan Bóg dlatego tylko, żeby książę miał sposobność ćwiczyć swych grenadyerów, żeby szlachta mogła pokazać, jak trzeba ginąć dla księcia, a damy, jak powiewać chustkami z balkonów, witając upudrowanych zwycięzców.
Jednem słowem: czasy to świetne, czasy wersalskie, klasyczne czasy książęcych miłostek, pudru, francuszczyzny, elegancyi, poloru i grenadyerskich popisów, ale to dopiero jedna, i co więcej, pozorna strona medalu. Przypatrzmy się teraz drugiej. Ci świetni książęta z krwi i kości Niemcy, z duszy i przyzwyczajeń to cudzoziemcy, nie mający nic wspólnego z narodem; z wierzchu wypolerowani na wersalski sposób, w gruncie rzeczy to azyatyccy władcy, którzy nie znają i znać nie chcą żadnego hamulca dla swych uniesień i namiętności; liberalni wolteryaniści za młodu, stają się niemieckimi gburami na starość. „Ani słowa o tych reinsberskich głupstwach“, mówi po wstąpie-