Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry wyrwał go z tych warunków, a przerzucił na łono natury, tej natury, zawsze potężnej, czystej, niepokalanej i tak wspaniałej a prawdziwej, tak wielkiej, a tak prostej, zarówno stosunków z samą naturą, i z prostymi, jak ona, ludźmi, że zmęczony rozbitek miejskiego żywota odetchnął pierwszy raz swobodnie i głęboko. Skupiona w samej sobie i zajęta sobą tylko jego dusza wyszła ze siebie, rozpłynęła się w naturze, a podsycona potężnymi pierwiastkami życia, pulsującego w otoczeniu, czuła się jakby młodszą, zdrowszą, żyjącą i silniej i szerzej.
Potężna, a kochająca macierz, natura, przyjęła na łono chore dziecię swoje, utuliła je troskliwie i poczęła zabliźniać jego rany. Daniel odżył, odmłodniał, i on, który na początku pamiętników pytał sam siebie, dlaczego żyje na świecie, znalazł teraz i cel i powab w życiu. Poznał on i pokochał śliczną, jak majowy ranek, przytem pełną prawdy i prostoty, dziewczynę, córkę leśnika, ożenił się z nią, i odtąd dni jego płynęły spokojnie, a trzeźwo, zdrowo, i zarówno dla niego, jak dla świata, pożytecznie.
Myśl książki, jak widzimy, poetyczna, a przytem i prawdziwą. Niech kto co chce mówi, każdy prawie z nas jest potrochu owym Danielem; każdy mniej więcej czuje na dnie duszy trochę próchna, a no i trochę zmęczenia; każdemu nieraz zbrzydła i zaciężyła sztuczność