zamka, kamizelka jego była zakrótka i bez guzików, dewizka tombakowa, inne części ubrania w nieporządku, buty… ach! o butach lepiej już nie wspominać, albowiem i pióro samo zaczyna skrzypieć właśnie z litości nad butami owego gentlemana.
Mimo to jednak nie zdawał się on tracić fantazyi; twarz jego krasił uśmiech, zadarty nos zdradzał usposobienie wesołe, czarne, kręcone loki zapowiadały spryt, w oczach była pewność siebie. Wyskoczył raźno z bidy, na której przyjechał, i zbliżył się swobodnie do stojącego poważnie w ganku p. Handel i jego córki, Chęci zysku.
— To jakiś wartogłów — poszepnął tym razem do córki pan Handel.
— To jakiś fircyk — odparła panna i, zmarszczywszy impertynencko brwi, spojrzała surowo na przybysza.
Przybysz tymczasem ukłonił się z gracyą panu i rzucił na córkę tkliwe, pełne uroku spojrzenie.
— Kogóż mam przyjemność? — zagadnął chłodno pan Handel.
— Nazywam się Dowcip.
— Jakiemuż szczęśliwemu wypadkowi?…
— Ach panie! — przerwał przybyły — czyż czarowne wdzięki córki pańskiej, jej urok, czar anielski, nie są przyczynami, tłómaczącemi moje tu przybycie. Wstydzić się, i bardzo wsty-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/196
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.