Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jem wyścigów wodnych. Na zakończenie jej o zmroku zapalają jeszcze beczki ze smołą. Ten ostatni akt ma w sobie coś, co najwięcej przypomina starożytny obyczaj Sobótek.
Tłumy jednak i wówczas nie rozchodzą się jeszcze do domów, ale zostają do późna na moście. Nęci je urok cichej, a świeżej nocy letniej, tak miłej po dziennym, znojnym upale, nęcą je także piękne widoki, jakie przedstawia Wisła, gdy z fal wstaną mgły, a w mgłach i falach łamie się białe światło księżycowe.
Istotnie, jest wówczas na co patrzeć. Ciemne kontury drzew Saskiej Kępy topnieją coraz bardziej w wilgotnych oparach, rozpływają się i w końcu nikną zupełnie; od fal bije wielka świeżość i rzeźwy chłód, po obu brzegach, od strony Warszawy i Pragi, błyszczą w wodzie kolumny świateł, które z północy i południa zamyka mgła, niby zasłona, pokrywająca bezbrzeżne jakieś przestrzenie, rzekłbyś, morza, rzekłbyś, samą nieskończoność.
Sprobuj wówczas, czytelniku, siąść w łódź i puścić się z wodą na poetyczną wycieczkę: niechaj do marzeń kołysze cię pieśń rybaka i miarowe uderzenie wioseł. Co do mnie, muszę wrócić do Warszawy, bo oto inne, także coroczne, a także odbyte już uroczystości czekają sprawozdania.
Chcę mówić o popisach w rozmaitych zakładach naukowych. Oto znowu skończył się rok