Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go towarzysza jakiś otyły i niemłody już jegomość.
— Podoba mi się. Jest, panie, świeżość i moc! Muszą je w lodzie trzymać.
— Kogo?
— Beczki.
— Ale ja pytam nie o piwo, tylko o sztukę?
— Ehe! o sztukę? Przyznam się panu, że niewiele słyszałem, bo mnie tak jakoś rozebrało, że trochę się zdrzemnąłem.
Rozmowa ta przypomina nam inną, jaka miała miejsce dawniej w jednym z salonów literackich. Podczas gdy jakiś tytułowany literat czytał swój utwór, pewien lubownik i mecenas sztuki, który spał był już od kwadransa, pochyla się nagle przez sen i uderza głową o ramiona swego sąsiada.
— Przepraszam pana najmocniej.
— Nic nie szkodzi.
— Zlituj się pan i powiedz mi prawdę, dawno ja już śpię?
— Nie wiem, boś mnie pan w tej chwili obudził.
Istotnie, gorąco uspasabia do drzemki, sypiają więc ludzie i w towarzystwach, i w teatrach, i w ogródkach. W danym wypadku składa się to na zamyślenie lub kontemplacyę.
Warszawa jednak nie ma wcale fizyonomii zaspanej, owszem z rozmaitych przyczyn panu-