Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 78.djvu/053

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pamiętasz, jaką ci się wydała w świetle i w cieniu, z czołem, skąpanem w blaskach zorzy wieczornej, ze wzrokiem, zaginionym gdzieś w widnokręgu, z rozwianymi promieniami włosów na głowie, z twarzą zamyśloną a łagodną. Rzekłbyś: to anioł, przed którym tylko klęknąć i wyrzec: „ave“.
Hej! hej! szron życia ubielił ci dziś włosy, a jednak na głos takich wspomnień pokiwasz głową, palcem uderzysz w denko tabakierki, zażyjesz, uśmiechniesz się i powiesz sobie: „Dobre były czasy, zakaty!“
A to był ów wpływ wiosny i pięknej natury; duszę opęta wtedy egzaltacya. I nic dziwnego, że, wyrwana z codziennych warunków istnienia, rozmarzy cię na chwilę i rozwinie zwiędłe pod wpływem rzeczywistości skrzydła. W ludziach leży poczucie piękna, jak złoto, wkroplone w skałę, trzeba tylko warunków, żeby owo złoto spłynęło na wierzch. Dusza świeci wtedy dziwnem bogactwem.
Ale już dosyć na dziś tego liryzmu. Chcecie wieści z życia bieżącego, a nie z waszej przeszłości, wieści z Warszawy. Przedewszystkiem więc, jako cicerone, powiodę was do Saskiego ogrodu, pomiędzy tłumy, w ów modny chaos kurzu, sukien kobiecych, wrzekomo paryskiego żargonu, turniur, parasolek, binokli, papierosowego dymu, nóżek niewieścich i rękawiczek — nakoniec kobiet i mężczyzn. To wszystko, wi-