Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 77.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kazimierz zapada w długą i ciężką chorobę i leży w domu matki Klarci, bez wiedzy o sobie i miejscu, w którem się znajduje. Przez długi czas chwieje się między życiem i śmiercią. Lada chwila może zgasnąć, jak lampa, w której zabrakło oliwy. Ale wreszcie młodość zwycięża chorobę — następuje przesilenie, a z niem razem i najpiękniejsza scena w powieści, gdy zbudzony z gorączki Kazimierz, spostrzega w pomroku izby stojącą obok siebie — bledziuchną i białą postać Klarci, niby postać dobrego anioła stróża nad łóżkiem konającego. Klarcia pochyla się ku niemu, a jej wychudłe przez zmartwienie i bezsenność rączki — kładą zmoczone wodą płótno na głowę chorego. Kazimierz sam nie wie z początku czy to rzeczywistość — czy sen już po śmierci — czy jaka wizya anielska. Radby przemówić, ale uczucie rozpiera mu pierś i tłumi wyrazy — chwyta więc obie rączki i w milczeniu przyciska je do ust jakby świętość.
Obrazek to istotnie niezmiernie wdzięczny, jak i cała postać Klarci. Łatwo się domyśleć — co nastąpiło po tej niemej, a wzruszającej scenie: Veni creator! — dalej szczęśliwe zapewne pożycie małżonków — w rezultacie z pięciu lub sześciu aniołków «o błękitnych oczkach i jasnych włoskach», życie uczciwe, spokojne: — «Koń srokacz, żona Magda, co ma Bóg dać to i tak da» — słowem ów cichy żywot bez wielkich burz i niepokojów, w którym los łódkę