Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/088

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cała ta, jak ją po grubijańsku nazywali, dobroczynna komedya zwykle za sobą pociągała. Wiem, powtarzam, to wszystko, a jednak patrzałem na rzecz zawsze z najlepszej strony. Co chcecie? lubiłem zawsze fartuszki, a nawet dotąd przyjaciele nazywają mnie, z powodu mej słabości dla płci pięknej, Fartuszkiewiczem. A przytem, komuż nie rozpływało się serce na widok tych dam, przyzwyczajonych do zbytku i elegancyi, a uwijających się z talerzami w ręku; szczebiocących wesoło po francusku, i tak dowcipnie a lekko i niewinnie przedrwiwających «manijery» i złe ułożenie tych, którym posługiwały. Nieraz zdarzało się, że jakiś nieokrzesany gburowaty robotnik, nie wiedząc do kogo mówi, odwracał przez plecy głowę do dyżurującej damy, i wyjąwszy na chwilę z ust drewniany cybuszek, wołał: «Panno! prosiłem już o kawałek śledzia za trzy grosze!» A niewzruszona niczem dama, z wyrazem anielskiej cierpliwości i rezygnacyi, zwracała piękne oczy do otaczających ją i «robiących jej kurę» galopantów — i wygłosiwszy zarówno głębokie, jak pełne chrześcijańskiej wzniosłości zdanie: Ça est inévitable! — kazała robotnikowi podawać śledzia za trzy grosze. Czy te obfite w budujące przykłady czasy minęły już bezpowrotnie, czy niema już w tanich kuchniach ani dam, ani filantropijnej francuszczyzny, ani fartuszków, ani galopantów, ani