niejednokrotnie na souvent w praktyce się zamieniało.
Wracamy do giełdy: ci, którzy wspomnianym wyżej giełdowym żargonem się posługują, tłómaczą się, że używać go muszą, bo niema innego. Nie istnieje polski język handlowy, cóż więc czynić? co czynić? Stworzyć go. Do niedawna, medycyna np. posługiwała się w nazwach chorób wyrazami przeważnie łacińskimi — dziś dobra wola kilku ludzi stworzyła piękne i czyste słownictwo lekarskie. Toż samo uczyniono w zakresie prawa i w zakresie nauk ścisłych; toż samo więc można uczynić i w handlu. Piękny, bogaty, a na podziw obfity język nadaje się do wszystkiego i sam na oznaczenie nowych pojęć nowe wytwarza wyrazy. Potrzeba tylko chcieć; potrzeba trochę dobrej woli, trochę mniej skłonności do małpiarstwa i trochę zamiłowania do mowy przodków. Ale czy prędko taka dobra wola się znajdzie? czy prędko postara się ktoś oczyścić język handlowy od wstrętnych naleciałości, od tej zbieraniny wyrazów rodem ze wszystkich końców świata? Ha! może nastąpi to wówczas, kiedy do handlu rzuci się więcej «skich» i «wiczów». Dziś, prócz nazwisk dyrektorów niektórych domów i instytucyi handlowych, jedno tylko na giełdzie znalazłem nazwisko kończące się na «ski»: Bank Polski. Sapienti sat.
Handlują więc na tej naszej giełdzie pie-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/083
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.