Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

a pozwalająca się wodzić na pasku nawet... Cymbałkiewiczom.
Dziwnie bo też brak nam we wszystkiem szczęśliwej ręki. Wszystko rozmija się u nas z właściwym celem. Ot nieraz powstaje jakaś instytucya potrzebna, pożyteczna: przysiągłbyś, że przyniesie błogie skutki, ale niechże pożyje lat kilka, w praktyce okazuje się zupełnie co innego. Na dowód wezmę teraz inny przykład; wezmę np. nasze teatry ogródkowe.
Pamiętam, a wraz ze mną pamiętają wszyscy, że kiedy przed kilku laty zawitały do nas po raz pierwszy te teatry, cała prasa powitała je z niekłamanym zapałem. Cieszyliśmy się wszyscy, że teatrzyki rozbudzą w niższych warstwach naszego społeczeństwa szlachetniejszy smak, że nauczą je myśleć, rozwiną lepsze instynkty, oderwą od kufla i grubych zabaw, że wreszcie będą szkołą moralności, uczciwych zasad i tym podobnie.
Teraz przekonali się wszyscy, że teatrzyki istotnie są szkołą, ale szkołą... zepsucia. Uważamy wszycy Paryż za drugi Babilon; znając ze słyszenia taki Jardin Bulier, lub inne podobne miejsca zabaw, wyobrażamy sobie, że są to przybytki najokropniejszego zepsucia, a nie wiemy, że np. nasze Eldorado śmiało i zwycięsko pod tym względem rywalizować z niemi może. W takim Jardin Bulier tylko tańczą — w tea-