Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/051

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kając, odbył się w niedzielę koncert pod dyrekcyą p. Lanckorońskiego w ujeżdżalni przy ulicy Królewskiej. Dzień był dobrze wybrany, pogoda sprzyjała jako tako, a jednak grano czterem pustym ścianom i pustym ławkom — a dochód nie pokrył nawet kosztów przedstawienia. Widocznie na pożary poczynamy patrzeć apatycznie. Nie należy poddawać się temu uczuciu, czytelnicy! Im bardziej przygniata nas ciężar klęsk, tem niech silniej natęża się nasze ramię, by go z piersi zrzucić. Nauczmy się patrzeć oko w oko niebezpieczeństwu i nie ustawać w walce z przeciwnym losem. Owszem, niech w nas to budzi coraz większą energię, niech wywołuje coraz gorętszą walkę. Społeczeństwo prawdziwie żywotne nie poddaje się z obojętnością mahometanina klęsce, ale przeciwnie: wówczas rozwija największe siły oporne. Do ostatniego tchu! — oto co powinno być naszem zdaniem i hasłem w walce z pożarami.
Zima się zbliża, i ostatni pogorzelcy bardziej jeszcze cierpią, bez dachu nad głową, niż Pułtuszczanie. Cierpią od chłodu i głodu!
W imię więc społecznych obowiązków i miłosierdzia rzucajcie na tacę wasz grosz wdowi!

Gazeta Polska, 1875, Nr. 192.