Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 60.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pókim nie przejechał się od jednej ze stacyi do Warszawy na poręczy między dwoma siedzeniami, w postawie człowieka, jadącego konno, mając po obu stronach dwie damy i polując mniej więcej szczęśliwie na równowagę podczas całej drogi.
Nauczyłem się wówczas prawdziwie cenić i uwielbiać porucznika Zubowicza, który jak wiadomo, konno przebył drogę z Wiednia do Paryża. Losy nasze były dziwnie podobne. Jemu ofiarowano ucztę, do której zasiąść nie chciał i nie mógł — między nim zaś a mną ta tylko była różnica, że po powrocie nikt nie zastawił mi uczty — zresztą wszystko było jednakowo.
Wracając do owego wynalazku, ma on tę przynajmniej praktyczną doniosłość, że każdy będzie mógł mieć własny wózek, i nikt nikomu nie będzie siedział na karku, a ponieważ lubimy się kręcić, więc i kręcenie nawet przydłuższe korbą nikogo nie zdoła odstraszyć. Obawiamy się nawet, że liczba krętaczów wzrośnie wówczas do niesłychanej wysokości.
Mamy dziś wprawdzie welocypedy, ale welocypedy, jako środki komunikacyi, nie okazały się praktycznymi. Jak wiadomo, welocypedowa podróż, przedsięwzięta śladem i szlakiem Zubowicza, nie udała się. Tak przynajmniej doniosły telegramy. Dziś welocyped służy tylko jako środek do popisywania się pięknymi kształ-