Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wodzi, choćby dlatego, że woda na Wiśle była starej gęsi po kolana, jak mówi przysłowie. Pamiętam, że z miesiąc po powodzi mieszkańcy domów pobrzeżnych gnieździli się w jakichś konarach czy czemś podobnem, jeden na drugim, po stu w jednej izbie. Właśnie wtedy komitet składał sesye.
Wspomniałem o możliwości nowych klęsk ogniowych. Nie przesadziłem nic a nic, moi czytelnicy. O pożar latem łatwo. Nie dawniej niż wczoraj, a raczej dziś, bo z poniedziałku na wtorek, straże nasze były zaalarmowane łuną pożarną. Wywieszono latarnie na wieżach, i wkrótce głuchy turkot pędzących po historycznym naszym bruku wozów oznajmił, że straż bieży na ratunek. Śliczny i malowniczy to widok, gdy wśród nocy dzielna ta straż — to oko w głowie Warszawy i chluba nasza — biegnie do walki z żywiołem. Po ulicach migają krwawe światła kaganków; brzmią okrzyki torujących drogę konnych strażaków; dźwięczą łańcuchy; turkot wozów huczy nakształt podziemnego grzmotu; rozlega się szelest i rżenie koni, a straż cała w złoconych hełmach, z toporami za pasem, w towarzystwie kominiarzy, biegnących niby złe duchy za wozami, pędzi, świeci, krzyczy i znika z przed oczu, jakby jaki orszak piekielny, zarówno gwarny, jak straszny.
Do jakiego stopnia dochodzi odwaga i lekce-