Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Równa się to chyba rozkoszy pożywania publicznych obiadów, wydawanych z okazyi rocznic i jubileuszów rozmaitych instytucyi, na których to obiadach członkowie odkrywają w sobie wzajemnie, a równie niespodziewanie jak szczęśliwie, przymioty, przypominające złoty wiek ludzkości. Ale znowu na nieszczęście dla muzeum, nie było z jego powodu żadnego obiadu. Nikt nikogo nie nazwał naszym znanym, nikt nie wznosił żadnych toastów; tak jest, nie było obiadu, więc nikt nie rozrzewnił się, nie rozpłakał, nikt przy jego końcu nie rozpinał kamizelki, by dać swobodniejszy oddech piersiom rozpieranym przez nawał ofiarno-publicznych uczuć, krótko mówiąc: nie było na dochód muzeum ani balu, ani koncertu, ani obiadu, ani fantowej loteryi, ani odczytów, pogrążających w ciągu jednej godziny głowy słuchaczów razem z ich uszami w oceanie wszechwiedzy i wszechmądrości — nie było ani tomboli, ani bazaru, więc niema i muzeum. Przepraszam, była jedna tylko rzecz: było w prasie głębokie poczucie potrzeby i pożyteczności takiego muzeum — ale to dla nerwowego miasta nie wystarcza.
Co prawda jednak, należy wyznać, że składki na pogorzelców ostatnich pożarów w Pułtusku, Opolu i Końskiej Woli poszły wcale nieźle. Złożono już dotychczas kilkadziesiąt tysięcy złotych, co zapewne przyniesie niemałą ulgę nie-