Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spotyka chłopa, ale pijaniuteńkiego jak bela. Zatacza się Bartek niebożę, na prawo, na lewo, czapka ledwo że mu się na lewem uchu trzyma, a on rozkłada ręce i mówi:
— Ech, dobrodzieju, cóż to za kazanie, co za kazanie! A to ino się dusza w człeku trzęsie, a to gorzalisko, żeby ją wciórności...
— Wstydź się! — powiada z oburzeniem proboszcz: — to ja mówiłem przeciw pijaństwu, a tyś już pijany?1
— Ech, dobrodzieju, żeby nie to kazanie, albobym to ja był tak pijany! jabym, dobrodzieju, już w rowie do tej pory leżał. Niech mię paralus!...
Westchnął poczciwy proboszcz, posmutniał i odszedł do domu.
A teraz, wy, czytelnicy, którzy narzekacie na projektomanię prasy, na poruszanie wiecznie jednych i tych samych kwestyi, na artykuły wstępne, na odcinki, na łapanie wody sitem, na nawoływania, odezwy i zachęty i tym podobnie, czy sądzicie, że bez tego nasze wady, nasza niezaradność, nasze lenistwo, obojętność o dobro ogółu, słowem, to wszystko, o czem mówimy w modlitwie: «Przed oczy Twoje, Panie, winy nasze składamy!» — czy sądzicie, mówię, że te braki i niedostatki nasze i wasze, które sprawiają, że w porównaniu z innemi społeczeństwami jesteśmy ubodzy i ciemni, nie byłyby