Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wice były niewinne, młodzieńcy cnotliwi, stali w miłości i mężni.
Tak to podobno było dawniej, a przynajmniej mówią poeci, że tak było. Ile w tem wszystkiem prawdy, a ile poetycznego zmyślenia, trudno przesądzać; to tylko pewna, że dziś czasy się zmieniły. A naprzód borów i lasów, w których działy się te świętojańskie cuda, już ani śladu: popłynęły do Gdańska, a w zamian sterczą czarne pniaki, na których najpowiewniejsze duchy, gdyby nawet chciały hasać, połamałyby sobie nogi z pewnością. Dalej, w duchy już dziś nikt nie wierzy. Świtezianki i rusałki, ubrane podług żurnalów, w biały dzień spacerują na wysokich korkach po Saskim ogrodzie, wabią nawet chłopców po dawnemu, ale ród ten dziwnie jakoś zmądrzał, i dziś już ani śpiewem, ani niezabudką nikt go nie wywiedzie w pole, «jeno mu trzeba posag położyć na stole». Dziwożony zmieniły się także niepomału. Jeżdżą na lato do wód, dzieci oddają bonom francuskim, a choć ciągną nieraz do przepaści... własnych mężów, czynią to w sposób arcy nowożytny, z pomocą rachunków od Włodkowskiej, Penkali i Thonnesa, z pomocą balów, koncertów, sezonów letnich i zimowych, wód, mody i kwaśno-słodkich wysileń dobroczynnych, w których co grosz na ubogiego, to tysiąc na tualetę.
Tak jest, czasy się zmieniły, a z nimi zmie-