Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/098

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znikanie z życia poezyi, romantyzmu i miłości; a na dowód, że to wszystko znika istotnie, przytoczyłbym dzień Ś-go Jana i obchód wianków.
Czemże bowiem była dawniej, a czem jest dziś ta uroczystość Ś-go Jana?
Poeci prawią, że w dawnych, zamierzchłych czasach, w dzień ten, gdy słońce kryło już złotowłosą głowę za sosnowe bory, gdy powoli ciemniała różowa zorza wieczorna, a od surowego wschodu wytaczał się na widnokrąg srebrny miesiąc z rojami gwiazd-służebnic, wówczas cały kraj zmieniał się w jedno czarodziejskie koło nadzmysłowych złudzeń i omamień. Na wzgórzach błyskały światła sobótek; po rosie, z łąk i zielonych dąbrów, echo niosło głosy pastuszych ligawek i słowa pieśni i okrzyków: «Hej Kupała! hej wielki Kupała!» Źródła i strumienie szemrały uroczyście jakoś i tajemniczo. Czasem zaszumiał wielkim głosem bór i umilkł, jakby przerażony. Czasem przelotna chmurka przesłoniła blady księżyc, a wówczas w lesie wśród próchna i paproci połyskiwały niewidzialne nigdy światła. Stare sosny i buki zdawały się gadać prawie ludzkiemi słowy, jakby marzyć, jakby coś sobie przypominać. Tajemnicze szepty kończyły się ciszą. Naokół słyszałeś niby westchnienia, z poza światowych piersi wydobyte. W gęstwinie śmiały się leśne wile. Dziwożona, kołysząc się nad przepaścią, zwieszona